piątek, 18 października 2013

Rozdział 5

Rozdział 5 - ' Szach i mat '


Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu, nie wiedziałam gdzie jestem. Strasznie bolała mnie głowa, natychmiast dłonią musnęłam ranne miejsce. Poczułam bandaż. W jednej chwili przypomniałam sobie całe zdarzenie, wypadek. Natychmiast się podniosłam z łóżka i zakręciło mi się w głowie, gdyby nie półka nade mną, upadłabym. Okna były zakneblowane, zapaliłam światło, które mnie oślepiło i już po paru sekundach przyzwyczaiłam się do jasności. Podeszłam do drzwi, które były zamknięte i zaczęłam nimi szarpać. Uderzyłam w nie dłońmi z zrezygnowaniem, gdzie ja byłam? Oparłam się plecami o ścianę i zsunęłam się leniwie na ziemię. Chciałam stamtąd uciec, jak najdalej. Byłam policjantką i czułam się jak więzień. To nie taka była moja rola. Powinnam zamykać takich opryszków jak ten brunet. A tu dałam się złapać. Nie mogłam tak bezczynnie siedzieć, ale co ja miałam zrobić? Nie widziałam żadnego punktu zaczepienia, bym mogła uciec. Usłyszałam czyjeś kroki, wstałam i się cofnęłam. Ktoś przekręcił zamek i przez chwilę ociągał się z wejściem. W końcu ujrzałam jego twarz. Rzuciłam się na niego z pięściami.
- Wypuść mnie! - krzyknęłam. Chwycił mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Wpatrywałam się w jego czekoladowe oczy, który przyprawiały mnie o ciarki. Były przepełnione złem, nienawiścią i żalem. Jak taki mężczyzna mógł być takim potworem? 
- Po cholerę się pakowałaś w ten zaułek? - warknął. Czułam na twarzy jego oddech, który przyjemnie muskał moją skórę. Mimo wszystko, bałam się - nie musiałabyś teraz tu siedzieć, nie sądzisz? 
- Jestem policjantką. Obiecałam, że będę pomagać niewinnym osobą i zamykać takich bandytów jak ty - parsknęłam. On ścisnął usta w złości, ledwo nad sobą panował. Kim on był? - po co mi wtedy ratowałeś życie? - zapytałam przechylając głowę w bok. On tylko westchnął i mnie puścił. Oparł się o ścianę, krzyżując jednocześnie ręce.
- Bo uznałem to za słuszne. Nie toleruje gwałcicieli, sam taki nie jestem - mruknął, spoglądając na mnie spode łba.
- Ale mordujesz ludzi. Zabijasz ich, odbierasz im życie. Kim Ty jesteś? - podeszłam do niego wolnym i niepewnym krokiem, odważnie wpatrując się w jego oczy. Musiałam być silna, nie dawać mu tej satysfakcji. Nie byłam słaba, nie ja. 
- Bo na to zasłużyli - ominął moje pytanie, jakbym w ogóle go nie zadała.
- O tym czy na coś zasłużyli nie decydujesz ty, ale sąd.
- Mówisz tak, bo cię tego nauczono. Tak cię wychowano i z taką wiedzą żyjesz. Sąd nie ma żadnej władzy, sądzisz że może coś zdziałać? Da parę latek do więzienia. Prawda jest taka, że te pudła jeszcze bardziej niszczą ludzi. I w dodatku, ty masz w tym udział - nie wiedziałam co powiedzieć. Ten mężczyzna właśnie kwestionował mój zawód, to co ja uważałam za dobre i koniecznie. Sugerował, że to ja jestem ta zła.Przecież to nie była prawda, nie była. Jednak nie czułam do niego nienawiści, a powinnam. Uwięził mnie, chciał zabić. 
- Chciałeś zabić mnie - zauważyłam, przełykając głośno ślinę. Cała się trzęsłam, nie panowałam nad swoim ciałem. Nie wiedziałam czemu chwyciłam jego dłoń, i czemu on jej nie puścił, ale pieścił palcami. Dlaczego nie czułam do niego odrazy? 
- Jak widzisz, żyjesz - uniósł lekko brew do góry i wytarł łzę, która bez mojej wiedzy się wydostała. Spojrzałam na małą lampkę nocną i w głowie zrodził mi się plan.
- Mogłam umrzeć. Przez Ciebie - udałam spanikowaną i się w niego wtuliłam cały ciałem. Było mi dobre w jego objęciach, poczułam jego podbródek na mojej głowie. Niestety musiałam uciekać. Tak więc dyskretnie i powoli chwyciłam lampkę i z całej siły rozbiłam ją na jego głowie.Upadł bezwładnie, a ja zaczęłam uciekać. Nie miałam przy sobie telefonu, nie miałam jak się skontaktować. 
- Zayn! - usłyszałam czyjś krzyk, którego nie znałam. Był to kobiecy głos, a ja nabrałam powietrza do płuc. Ona szła do góry, a ja poznał imię tego mężczyzny. Schowałam się w jakimś innym pokoju, czekając aż ta przejdzie. Nie wiedziałam, gdzie iść. Dlatego otwarte okno wywołało uśmiech na mojej twarzy. Zwinnie przez nie przeskoczyłam. Na całe szczęście nie było tak wysoko, jak się zdawało, więc nie naraziłam się na żadne skręcenie kostki czy złamanie. Lata praktyki. Znajdowałam się w jakimś ogrodzie, który był większy niż cały komisariat. Biegłam przed siebie, do płotu. Z każdym krokiem miałam większą nadzieję i pewność, że mi się uda. Przynajmniej do póki nie słychać groźne szczekanie psów. Wydałam z siebie parę wulgaryzmów i przyśpieszyłam bieg. Zayn pewnie już oznajmił, że wydostałam się z pokoju. Szukają mnie, a te zwierzęta nie ułatwiały mi zadania. Od płotu dzieliły mnie zaledwie parę metrów. Wspięłam się i westchnęłam z ulgą. Psy próbowały wskoczyć, ale na nic im to było. Poczułam się bezpieczna, przynajmniej w jakimś stopniu. Skoczyłam na drugą stronę i znowu rozpoczęłam ucieczkę. Byłam w lesie, słyszałam przejeżdżające samochody, jeszcze trochę! Z oczu poleciały mi łzy radości, byłam tak blisko, tak blisko!
Czar prysł. 
Moim oczom ukazał się brunet, który z pozoru beztrosko opierał się o drzewo. Czekał tu na mnie, był zły, zdenerwowany, a nawet wkurwiony. Jego twarz była cała we krwi, nieźle oberwał. Moje serce na krótki moment zamarło i pobiegłam w inną stronę. Nabierałam powietrze i wydychałam, miałam zaciśnięte pięści. Nie mogłam po raz kolejny dać się złapać! Nie mogłam! Usłyszałam charakterystyczny dźwięk odpalonego pistoletu, cholera. Czym się miałam bronić? Biegłam co sił w nogach, nie patrzyłam gdzie. I wtedy wpadłam w jakiegoś blondyna. 
- Niech mi pan pomoże, proszę! - pisnęłam przestraszona. Uśmiechał się głupio. Cofnęłam się, zrozumiałam, że był po jego stronie. Nie był sam. Kiedy znowu chciałam rozpocząć sprint, tym razem poczułam jego ciało. Zayn. 
- Proszę, wypuść mnie - poprosiłam, zaciskając z całej siły dłońmi jego bluzkę - nic ci nie zrobiłam, daj mi odejść...
- Oh, Angela - pokiwał z znużeniem głową - nie chciałem ci zrobić krzywdy, ale sama się o to prosisz - i w tym momencie wbił mnie strzykawkę brzuch. Rozszerzyłam oczy przestraszona, miałam umrzeć. Chciał mojej śmierci, chciał mojej śmierci! To był mój koniec, miałam dołączyć do ojca. 
- Zayn, proszę - straciłam czucie nad ciałem, nie mogła stać więc bezwładnie osunęłam się w jego ramiona. Trzymałam jego dłoń, moje powieki same opadały. Starałam się nie usnąć, nie mogłam.
- Niall, idź zrób coś do jedzenia. Poradzę sobie.
- Tak jest - usłyszałam ich krótką wymianę zdań. Tak miałam skończyć? 
- Zayn... - wyszeptałam jego imię mimowolnie - ścisnął dłoń mocniej i ucałował w czoło. Musnęłam jego zakrwawiony policzek ostatnimi siłami. Już nic nie czułam, zamknęły mi się oczy. Odpływałam, miałam zaraz odejść.
- Szach i mat - to było ostatnie co usłyszałam, ponieważ później, dałam się pochłonąć ciemności. 



Jest kolejny rozdział. :)
6 kom --> Next rozdział

czwartek, 10 października 2013

Rozdział 4


Rozdział  4 - ' Czarny Wybawca ' 

Było już grubo po północy, a ja nie miałam zamiaru wracać do domu. Dlaczego mieszkałam z rodziną? Jeszcze niedawno posiadałam własną kawalerkę, ale po śmierci ojca postawiłam pomóc mamie i bratu. Do tego mają długi, które spłaciłam sprzedając mieszkanie. 
Nie mogłam strawić tej cholernej informacji. Że niby mój ojciec miał jeszcze jedno dziecko? I w testamencie on również ma prawa do domu? To były jakieś kpiny? Rodzice na ten dom pracowali całe życie, był jak z  bajki. Przynajmniej dla mnie. Wychowałam się tam, spędziłam najpiękniejsze chwile. I teraz jakiś mężczyzna, którego nikt z nas nie zna, ma do niego prawa? Nie mogłam w to uwierzyć, to był zwykły sen, z którego zaraz miałam się wybudzić. 
- Ty skurwysynie! Jak śmiesz nam grozić?! - usłyszałam w pewnym momencie krzyki, które dochodziły z jakieś ponurej uliczki. Zdałam sobie sprawę, że znajduję się w niebezpiecznej dzielnicy. Gdy byłam mała tata mnie przed nią ostrzegał.
Zmarszczyłam czoło i zerknęłam w uliczkę. Było za ciemno bym mogła coś dostrzec. Zrobiłam parę cichym kroków do przodu i schowałam się za śmietnikiem, gdzie widoczne były dwie sylwetki. 
- Zabiliście go! Dopiero co go odnalazł, a wy go zabiliście! - zacisnęłam wargi i dyskretnie wyjrzałam. Znałam tą sylwetkę i to bardzo dobrze. To ten mężczyzna, który uratował mnie przed tamtymi opryszkami. Schowałam kosmyk włosów za ucho z zdenerwowania. Celował w jakiegoś kolesia bronią. Zacisnęłam pięści i chwyciłam za pistolet. 
- Po cholerę się wtrącałeś?! - ten jad w głosie, nawet mnie przerażał. Poczułam ciarki na karku, niemiłe dreszcze. Zrobiło mi się dziwnie zimno. Podniosłam się i wychyliłam po raz kolejny głowę. Ten, w którego celował mój wybawca( o ile mogłam go tak jeszcze nazwać), zauważył mnie. 
- Angela, uciekaj! - wykrzyczał w moją stronę. Uderzył w twarz bruneta, który kompletnie się niczego nie spodziewał. Oparł się plecami o ceglaną ścianę i spojrzał w moją stronę. Jego oczy były złe, przeszył mnie strach. Nie mogłam się poruszyć, nie mogłam nawet mrugnąć. Jednak szybko się otrząsnął i strzelił w blondyna, który był w sędziwym wieku. 
Krzyknęłam. 
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Byłam policjantką, a zachowywałam się jak jakaś spanikowana ofiara losu. Staruszek bezwiednie osunął się na ziemie, trzymając się za lewą pierś. 
- Uciekaj, proszę... - to były jego ostatnie słowa. Uniosłam w jego stronę pistolet, cała drżałam. Na twarzy mulata pojawił się kpiący uśmiech. Nie mogłam z siebie nic wykrztusić, dosłownie. Chciałam coś powiedzieć, nawet otworzyłam usta, ale to na nic. Czy ja się... bałam? 
- No dalej. Zabij mnie - powiedział do mnie. Nagle otrzeźwiałam. Wiedziałam, że na nic żadne rozmowy, musiałam działać. Udałam przez chwilę, że chowam broń. W jego oczach zauważyłam cień triumfu. Na mojej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech, a następnie rzuciłam czarnym przedmiotem w jego głowę, by następnie jak najszybciej uciekać. Z jego ust wydobył się dziwny dźwięk, najwidoczniej trafiłam. Nie patrzyłam dokąd biegnę, ale czułam, że chłopak nie odpuści. Powinnam krzyczeć, budzić mieszkańców, by mi pomogli. Jednak w tej dzielnicy było to bezsensu, bo nikt by nie zareagował. Byłam zdana tylko na siebie. Tak jak mnie uratował, tak i odbierze życie? Tacy ludzie byli fałszywi, nie chciałam z takich rąk zginąć. 
Przeskoczyłam mur, nabierałam i wydychałam powietrze, czułam twardą ziemię pod stopami. Nie miał pojęcia jak to się skończy, ale słyszałam jego sapanie. Ból głowy, który na pewno mu doskwierał, dawał znać, ale cały czas mnie ścigał. Nie dawał za wygraną. Wbiegłam do jakiegoś parku, wskoczyłam do fontanny, zamaczając się do kolan. Po chwili z niej wyskoczyłam i dalej uciekałam. 
- I tak Cię dopadnę! - nie odwracałam nawet głowy, takie ruchy spowalniały bieg. Musiałam coś wymyślić, ale co? Nie wzięłam ze sobą telefonu, mikrofalówkę zostawiłam w komisariacie. Skąd miałam wiedzieć, że wpadnę w kłopoty? W końcu to miało być tylko odczytywanie testamentu, a nie ucieczka przed mordercą... Zobaczyłam jak jakąś kobieta wysiada z samochodu. Wyciągnęłam odznakę i kiedy z prędkością światła wsiadałam do pojazdu, ukazałam ją obywatelce. Na jej twarzy pojawił się grymas, ale nie odważyła się protestować. Odpaliłam silnik i ruszyłam. Spojrzałam w lusterko, stał tam nieźle nabuzowany. Jednak nie zwalniałam, chciałam znaleźć się jak najdalej od niego, tak jak to było tylko możliwe. Moje dłonie mocno ściskały kierownice, próbowałam uspokoić oddech. Właśnie zdałam sobie sprawę, jak to mogło się skończyć. Odetchnęłam z ulgą po pół godzinie, kiedy stwierdziłam, że jestem bezpieczna. Jechałam przez las, nawet nie zauważyłam. Było ciemno jak w dupie. Pokręciłam głową i prawą dłonią przejechałam po włosach.
Jednego się nie spodziewałam. 
Czarne BMV wjechało w mój samochód, uderzając w drzwi po mojej stronie. Było to mocne uderzenie i mój samochód wjechał w las. Krzyknęłam kolejny raz i próbowałam zapanować nad fiatem. Na nic moje starania. Pojazd uderzył w drzewo, a moje czoło zderzyło się z kierownicą. Dłonią dotknęłam cierpiące miejsce. Ujrzałam na niej krew, zrobiło mi się słabo. Przez szybę widać było bruneta, dopadł mnie. Robiło mi się ciemno przed oczami, aż w końcu dosłownie nic nie widziałam, nie słyszałam i nie pamiętałam. 


Dam dam dam ... dam dam! I co sądzicie? Bardzo liczę na wasze opinie, wiecie? I miło isę robi, kiedy to czytacie i komentujecie. To... 

5 kom ---> NEXT ROZDZIAŁ

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 3

Rozdział  3 - ' Testament ' 

Właśnie wróciłam do domu, gdzie czekała matka z bratem. Od tamtego wydarzenia minął ponad tydzień, a dzisiejszego dnia miałyśmy udać się do urzędu na podzielenie majątku ojca. Przyodziałam na siebie czarne spodnie i biały podkoszulek, który zakrywała czarna marynarka. Do tego niskie kozaki o szarej barwie. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a na nosie znajdowały się okulary, przez które nie widać było moich oczu. Chwyciłam torebkę i zeszłam schodami do salonu. Położyłam swoją dłoń na ramieniu brata, który ją ścisnął swoją i posłał mi smutny uśmiech.
- Nie chcę tam iść - wyznał mi po cichu, tak by matka nie usłyszała. Westchnęłam smutno i go do siebie przyciągnęłam, by opleść go swoimi ramionami.
- Oh Simon. Ja też nie chce, ale muszę. Nasza obecność jest tam konieczna, ale obiecuję, że Cię tam nie zostawię, ok? - pocałowałam go w czubek głowy, tak bardzo go kochałam. Byliśmy ze sobą bardzo związanie, dbaliśmy o siebie nawzajem. Nieważna była nasza różnica wieku, byliśmy sobie równi. Ufaliśmy sobie najbardziej, pomagaliśmy w trudnych potrzebach. Tyle że teraz nam było trudniej, bo straciliśmy ważnego członka rodziny. Musieliśmy trzymać to razem, aby jakoś przez to przejść.
- Angela? Pójdziesz na mój konkurs chemiczny? Miał pójść tam tata, ale... - przytuliłam go mocniej i ledwo powstrzymywałam łzy, które chciały uciec na powierzchnie.
- Oczywiście, z wielką przyjemnością - uśmiechnęłam się i dłonią przejechałam mu po włosach. Naszą rozmowę przerwał dzwonek do drzwi. Mama poszła je otworzyć, a moim oczom ukazał się Marcus, mój szef. Alice przywitała go, otulając jego kark ramionami. Było to trochę dziwne i niezręczne, zwłaszcza, że minęła tak mało czasu od śmierci ojca. Najgorsze było to, ze nie odrywali się od siebie, więc zakaszlnęłam, a oni od razu doszli do siebie.
- Witaj, Angela - przywitał mnie, kiwając głową. Przewróciłam oczami, czułam zawód mojego brata. Nie podobało mu się to, nie tylko mu.
- Pan idzie z nami? - zapytałam, unosząc brew do góry jednoznacznie. Mężczyzna złożył ręce w krzyż.
- Twoja matka mnie o to poprosiła. Nie miałem serca odmówić - położył swoją dłoń na jej ramieniu, tak jak ja wcześniej Simonowi. Przekręciłam znużona głową. Ojciec pewnie się w grobie przewraca.
Na miejscu usiadłam na krześle obok brata. Starszy mężczyzna trzymał w ręce testament Scotta Parter' a. Położyłam nogę na nogę i kiwałam sobie stopą. Była jeszcze babcia z dziadkiem i jego brat, nikogo więcej. Jak dla mnie to wszyscy, ale mecenas Anderson ciągle czekał. Aż w końcu rozległo się pukanie i do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna z gęstymi lokami na głowie i zielonych oczach. Zmierzyłam go uważnym wzrokiem, kim on do licha był? Jego wzrok spotkał się z moim i posłał mi przyjazny uśmiech. Zacisnęłam pięści i natychmiast się wyprostowałam, coś mnie zaniepokoiło.
- No i są wszyscy - odezwał się Anderson - panie Styles, dobrze pana widzieć - rzekł, kłaniając mu się delikatnie. Ubrany był elegancko, czarny garnitur i biały krawat. Był przystojny, to musiał przyznać. Usiadł za mną z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. Był pewny siebie, aż za bardzo.
- Tak więc, odczytam testament. Ja, Scott Parter w razie mojej śmierci, pragnę podzielić mój majątek. Moim rodzicom oddaje moje wazy, które dostałem od nich na urodziny. Do tego moje znaczki, warte dwadzieścia tysięcy. Mojej rodzinie, która składa się z żony, córki i dwóch synów, oddaje dom z całą jego zawartością. Mam drugiego syna, miałem romans. Nazywa się Harry Styles i mam nadzieje, że przyjmiecie go ciepło. Przepraszam was za tą niespodziankę, ale nie wiedziałem jak wam to przekazać. Mojemu bratu należy się mój mustang, który tak bardzo mu się podobał. Taka moja wola - przestał czytać i ułożył kartkę na biurku. Nie mogłam przetrawić tej informacji, podobnie jak wszyscy w tym pomieszczeniu. Odwróciłam głowę w stronę Stylesa i zgromiłam go wzrokiem. Gdyby mógł, wybuchł by śmiechem.
- Coś się stało, siostrzyczko? - wstałam gwałtownie i o mało co, nie uderzyłam go w twarz
- Gówno Ci się należy - warknęłam - i jeszcze raz tak mnie nazwiesz, a niedługo to my będziemy przy czytaniu Twojego testamentu - zagroziłam i usłyszałam płacz matki.
- Mamy tego samego tatusia, Angelo - wstał spokojnie i mnie uściskał. Odepchnęłam go i moja dłoń wylądowała mocno na jego policzku.
- Trzymaj się z dala - uniosłam palec i zwróciłam się w stronę wyjścia.

image

Oto 3 rozdział. Co sądzicie, moi drodzy? Liczę na wasze opinie ! <3 

5 kom --> Next rozdział

Wasza Lux

piątek, 4 października 2013

2 rozdział

Rozdział 2 ~ ' Szczeniak '


- Stój, policja! - krzyczałam za Thomasem Millerem, który oskarżony był o morderstwo. Stał przy straganie z owocami, wybierając sobie jabłko. Odwrócił się, by ujrzeć moją odznakę i zaczął uciekać. Pokręciłam znużona głową i zaczęłam go gonić. Zaczął przewracać za sobą skrzynie z żywnością, a je zwinnie omijałam. Na jednym z warzyw się poślizgnęłam, ale szybko złapałam równowagę, by nie stracić podejrzanego z oczu. Przepychał się, nie przejmując się ludźmi. Jedna staruszka nawet na mnie wpadła, najszybciej jak potrafiłam, pomogłam jej wstać i wróciłam do pościgu. Wyciągnęłam broń i uniosłam ją do góry.
- Stój, bo strzelam! - ostrzegałam, depcząc mu po piętach. On nie dawał jednak za wygraną, próbował uciec jak najdalej ode mnie. Przyśpieszyłam bieg. Kiedy miałam go już złapać, on stanął i zaczął celować do mnie z scyzoryka. Ja miałam uniesioną broń do góry, miałam przewagę. To był zły ruch, bardzo zły.
- Ja mam pistolet. Jak sądzisz, kto wygra? - zapytałam, przechylając głową w bok. Na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech, a następnie zaczął się śmiać. Jego śmiech był odrażający, jak z jakiegoś filmu, gdzie złym charakterem był psychopatyczny morderca. I z podobnym miałam właśnie do czynienia. Usłyszałam szmery, które dochodziły z krzaków. Ujrzałam czterech mężczyzn. Dwóch miało karabiny, reszta kosy. Przełknęłam ślinę, uniosłam dumnie podbródek - stójcie, bo zacznę strzelać! - krzyknęłam, oddając jeden strzał do góry. Dlaczego nie wzięłam dzisiaj Olivii? Na ich twarzach malowała się niezwykła pewność siebie.Mieli w garści policjantkę, zaraz ją zabiją. Zrobiłam krok do tyłu, nawet nad tym nie panowałam. Byłam jednak skupiona, nie dawałam się im przestraszyć.
- I co? Wtedy my zaczniemy strzelać do Ciebie - podszedł do mnie mocno starszy mężczyzna. Zacisnęłam usta, nie mogłam dać się im kontrolować. Musiałam być silna, twarda i opanowana. Musiałam złapać Thomasa Millera.
- Jestem policjantką. Jeśli coś mi zrobicie, moi towarzysze was złapią i wsadzą do pierdla na resztę życia. A na pewno postarają się na bardzo miłe towarzystwo - zagroziłam, biorąc głęboki wdech i wydech. Mogłam w każdej chwili zginąć, ale musiałam walczyć. Starać sie przetrwać i nie dawać sobą manipulować.
- Masz pazurki, podobasz mi się - rzekł i jednym ruchem ściągnął mi gumkę z włosów, a te następnie opadły bezwładnie na moje plecy. Nie spodobało mi się to, przyprawiło o mdłości. Nawet nie wiedziałam, kiedy chwycił mój pistolet i go wyrwał - oddaj to, bo zrobisz komuś krzywdę - wyśmiał mnie, a ja rozszerzyłam usta z zdziwienia. Postanowiłam się bronić i kopnęłam go w krocze. Chwycił się za swojego członka i upadł na kolana, a ja znowu trzymałam w dłoni swoją broń. Ominęłam strzał wysokiego bruneta, by oddać pięknym za nadobne, tyle że celnie. Ręką obroniłam się przed dźgnięciem Millera, by z całej siły uderzyć go z pięści w tchawice. Upadł na ziemie i stracił przytomność. Strzeliłam drugiemu z karabinem w nogę, ale ten starszy chwycił mnie od tyłu, a ja za późno zareagowałam. Zablokował mnie i rzucił moją broń za siebie. Poczułam na uchu jego oddech.
- Zła dziewczynka - warknął. Jego dłoń wylądowała na moich pośladkach. Próbowałam się wyswobodzić, ale na marne.
I nagle usłyszałam strzały.
Myślałam, że były skierowane do mnie, przez jednego z mężczyzn. Ale myliłam się, bo oprawcy upadli, a na ich twarzach widać było zaskoczenie. Odwróciłam głowę i ujrzałam wysokiego bruneta, który stał w oddali i chował broń pod skórzaną kurtkę. Nie widziałam go dokładnie, zrobiłam parę kroków w jego stronę, podnosząc przy okazji pistolet, trzymając go w ręku na wszelki wypadek.
- Kim jesteś? - zapytałam. Już po chwili stałam przy nim i podziwiałam jego czekoladowe tęczówki. Z jego twarzy nie mogłam nic wyczytać, kompletna pustka.
- Póki co, twoim wybawcą - odpowiedział, chowając dłonie do kieszeni spodni. Odwrócił się i zrobił parę kroków, chciał odejść.
- Hej! - odwrócił się natychmiast, czekając na moje słowa.
- Nie potrzebuje podziękowań. Mam po prostu dzień dobroci dla szczeniaków - przewrócił oczami.
- Uważaj, nie wiesz z kim rozmawiasz. Jestem policjantką - wyprostowałam się dumnie, a on się zaśmiał.
- Pomogłem ci, a teraz mi grozisz? - uniósł brwi do góry, a mnie mężczyzna zaczął irytować - poza tym. Gdybym o tym nie wiedział, nie nazwałbym cię szczeniakiem - odparł, by ruszyć w swoją stronę. Normalnie mogłabym wlepić mu mandat, ale powstrzymałam się. Mruknęłam coś pod nosem i wezwałam pomoc, a dokładniej ludzi, którzy mieli posprzątać. Usiadłam na jakiejś skale i czekałam. Czułam się dziwnie zmęczona.
- Tato, gdzie jesteś? - zapytałam, pozwalając wypłynąć pojedynczej łzie.
Usłyszeć można było dźwięk syreny. Wstałam i się wyprostowałam, czekając aż pierwszy radiowóz wjedzie na trawnik. Z samochodu wysiadła Olivia i widok leżących mężczyzn ją zdziwił.
- Zrobiłaś to sama? - rozglądała się dookoła, nie mogąc w to uwierzyć.
- Nie. Ktoś mi pomógł.
- Kto?
- Tego nie wiem.



DAM DAM DAM! I co sądzicie o tym rozdziale? 
5 KOM --> NEXT ROZDZIAŁ 

Wasza Lux

poniedziałek, 30 września 2013

Rozdział 1

Rozdział 1 ~ ' Pogrzeb '

Stałam na cmentarzu i patrzyłam, jak zakopują mojego ojca. Trumna była zamknięta, przyszła kolej na to, abym ja wrzuciła piasek i kwiaty do wielkiej dziury. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, straciłam o. Straciłam ojca. Zamordowano go. I jeszcze w dodatku nie złapaliśmy przestępcy.
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz - usłyszałam charakterystyczne zdanie proboszcza. Kciukiem przetarłam łzę i cicho westchnęłam. Ledwo trzymałam się na nogach, nie miałam pojęcia co zrobić. Byłam kompletnie bezradna, pierwszy raz w życiu. Nie mogłam od tak przywrócić mu życia. Moja matka stała i szlochała, zakrywając swoją twarz dłońmi. Ja natomiast obejmowałam brata, który próbował jakoś się trzymać. Nie wychodziło mu to za dobrze, ponieważ wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć. Starałam się dodać mu otuchy, jakoś pocieszyć. Niestety na nic to wszystko wychodziło, gdyż ja również nie czułam się lepiej. Kochałam tego faceta. On mi pomagał wyjść z kłopotów, on wykazywał się niebywałą cierpliwością w tłumaczeniu mi fizyki, on kupował mi bajki  Scoobe Doo, on mnie zaraził muzyką Michaela Jacksona, on nauczył mnie jeździć na rowerze, on zabierał mnie na wycieczki po świecie, on zawoził i odbierał mnie ze szkoły, on wycierał moje łzy kiedy coś mi nie wychodziło, on uratował mnie przed gwałcicielem, on się o mnie troszczył, on wprawiał mnie w dobry nastrój, on wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Teraz to wszystko zniknęło, jego już nie ma. I nigdy go już nie będzie. Zostałam sama. Ja, mama i brat. Byłam przepełniona pustką, najchętniej zamknęłabym się w pokoju i płakała jak głupia. Niestety ktoś w rodzinie musiał mieć łeb na karku i oczywiście padło na mnie. Co miałam zrobić, musiałam zachować zimną krew i udowodnić, że to mną nie wstrząsnęło. Że nie wyprowadziło mnie to z równowagi, że nie będę musiała chodzić do psychologa, że się tym nie przejęłam, że jestem silna, twarda i stanowcza. Kogo ja oszukiwałam? Bałam się. Nie mogłam sobie wyobrazić sobie dalszego życia bez mężczyzny mojego życia. 
- Angela... - usłyszałam szept mojej przyjaciółki, która chwyciła mnie za rękę. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że wszyscy powoli się rozchodzą. Przecież dopiero, co go pochowali i już wszyscy znikają! Co to miało być? On nigdy nikogo nie zostawił w potrzebie, a oni tak po prostu odchodzą. Odbębnili to, co mieli i poszli.
- Angela... - Olivia spojrzała mi prosto w oczy i posłała smutny uśmiech, by następnie mnie przytulić - tak mi przykro... Musimy powoli już iść, bo Twoja matka zorganizowała kolację by uczcić Twojego ojca, pamiętasz? - zapytała delikatnie. Westchnęłam ciężko i przysiadłam przy grobie, dając upust łzą. Zapomniałam przez chwilę o całym Bożym świecie. 
- kocham Cię tato - wyrzuciłam z siebie ciężko. Te słowa wypowiadałam z wielkim i trudem i łatwością jednocześnie - obiecuję, że Cię pomszczę i złapię One Dark. Masz moje słowo - przyrzekłam. Nie miałam zamiaru pozwolić im, zabić kolejne osoby. Już jedną jej odebrali, to był ich koniec. Sprowokowali Angele Parter. To był zły znak, szczególne dla przestępcy. Wstałam, opierając się o swoje kolana i ruszyłam wolnym krokiem przed siebie - pamiętam - rzuciłam, przechodząc obok Olivii. 
Niedługo potem znalazłam się w wielkiej sali, która była nad wyraz dołująca. Czarne zasłony, czarne obrusy, przygnębiająca muzyka i ciemne stroje. Może i był to pogrzeb, ale na każdym kroku przypominano o śmierci najlepszego mężczyzny na całej półkuli ziemskiej. Usiadłam przy mamię, nie pozwalając sobie już na płacz. Po prawej stronie miałam brata, który nie odezwał się słowem. Na ścianie wisiało jego zdjęcie, pochodzące z ich wspólnego wypadu na ryby.Był wtedy taki szczęśliwy i uśmiechnięty, zadowolony z życia. Teraz to minęło, zostało po nim tylko wspomnienie. 
Moja matka przemawiała, ale zamknęłam się na wszystko wokół siebie, by pogrążyć się w swojej osobistej żałobie. Nie znałam lepszego człowieka od Scotta, był uczciwy, porządny, dobry i kulturalny. Zajmował się rodziną, pracował na jej utrzymanie i robił wszystko, by niczego nam nie brakło. Teraz brakuje mi właśnie jego. Gdybym mogła cokolwiek zrobić, by mógł wrócić. Zrobiłabym to. Obudził mnie dotyk matki.
- Powiesz coś? - mruknęła. Wstałam niezgrabnie, jednocześnie prostując swoją czarną sukienkę. 
- Ja? - jęknęłam. Kiwnęła głową, a ja przegryzłam w zdenerwowaniu dolną wargę - no dobrze - zaczęłam niezbyt zadowolona - jak wszyscy pewnie wiecie, jestem jego księżniczką - uśmiechnęłam się na to. Zawsze tak do mnie mówił, bym jego kochaną księżniczką - a dla tych, którzy nie wiedzą, nazywam się Angela Parter - przejęłam dłonią po włosach - jego nagła śmierć mną mocno wstrząsnęła. Na początku nie mogłam w to uwierzyć, ponieważ zawsze przy mnie był, a teraz go być nie miało. Jednak mam mówić coś dobrego - zamyśliłam się na krótką chwilę. Było tyle rzeczy wart opowiedzenia, a jednocześnie chciałam to wszystko zostawić dla siebie - pamiętam, jak tata kupił mi psa. Nazywała się Hera i do teraz żyje. Ona bardzo go polubiła. Niemal każdej nocy siusiała mu pod drzwiami i podgryzała buty. Dlatego często miał nowe - usłyszałam ciche śmiechy zebranych - kiedy złamał nogę, byłam jego pielęgniarką, a miałam wtedy sześć lat - zaśmiałam się i oparłam dłonie o blat stołu - miałam przybory lekarskie,takie zabawkowe i co godzinę operowałam mu nogę  - z trudnością opanowywałam szloch, który coraz bardziej chciał wydostać się na powierzchnie. Zacisnęłam oczy i ciągnęłam dalej - kiedy zaczęłam pracować jako policjantka, często przychodził do mojej pracy, by przynieść mi ciepłe pączki herbatę z cytryną. Siedzieliśmy razem na biurku i się wygłupialiśmy. Czasami robiliśmy sobie żarty z moich współpracowników, a potem dostawałam bure od szefa. Tworzyliśmy zgrany zespół i ja naprawdę go kocham. Wierze i czuję to, że stoi obok i mnie obejmuje. Tak wiele miałam mu jeszcze do powiedzenia i on o tym wiedział. Na dobranoc złączaliśmy małe palce, to było takie nasze wyznanie miłości. Ufaliśmy sobie bezgranicznie. Mam nadzieje, że jest ze mnie dumny, bo ja z niego jestem. Mam ochotę go przytulić i obejrzeć z nim Bonda. Brakuje mi jego zarostu, który mnie drażnił, gdy całowałam go w policzek. Nadal jesteśmy ze sobą mocno związani, dziękuje - nabrałam głębokiego powietrza i usiadłam. Matka położyła mi dłoń na kolanie.
- To było piękne - szepnęła mi do ucha i pocałowała wnętrze dłoni. 
- Chciałaś powiedzieć, że przykre - odwróciłam wzrok i wzięłam łyka czarnej kawy. Nigdy jej nie piłam i nigdy nie lubiłam. Jednak nie miałam zamiaru dzisiaj wybrzydzać. Tata by tego nie chciał.


Oto pierwszy rozdział. Liczę na wasze komentarze i to koniecznie! Bo bez nich, nie powstanie drugi rozdział. No chyba, że nie chcecie, to się nie pojawi. Ale mam nadzieje, że wyszło dobrze.;) 

Wasza Lux

piątek, 27 września 2013

Prolog

- Marcus! - usłyszałem swoje imię, które wypowiedziała dobra znajoma. Jej głos drżał, była załamana. Odwróciłem się natychmiast, coś się stało? Jej twarz zalana była łzami, cała się trzęsła. Ruszyłem gwałtownie w jej stronę i chwyciłem za ramiona.
- Co się stało, Alice? - zapytałem przerażony i zmartwiony jej stanem. Opuszkami palców wytarłem jej lzy, o wiele piękniejsza była z szerokim uśmiechem na twarzy, który rzucał się w oczy. Potrafiła zarazić ludzi swoim dobrym humorem, a teraz... teraz zarażała mnie przygnębieniem, strachem i smutkiem.
- On nie żyje. Został zamordowany. Rozumiesz to? Zabili go! Ta cholerna piątka... - wtuliła się w moje ramię, czułem jej łzy na skórze. Głaskałem jej włosy, próbowałem pocieszyć. 
- Oh, tak mi przykro - wyszeptałem do jej ucha. Nie wiedziałem co powiedzieć. Scott co prawda miał problemy z gangiem, któremu groził. Powiedział mi to w tajemnicy, tuż przed śmiercią. Nie zdradził nazwisk, nie zdążył. Byłem policjantem i pozwoliłem przyjacielowi umrzeć. Po cholerę taplał się w tym bagnie? Po co mu to było? Przecież wiedział, że Ci mężczyźni są niebezpieczni. Wiedział, że nikt ich jeszcze nie złapał, nikt nie wie kim byli. Byli świetni w swoim fachu, ale też budzili postrach w Londynie - złapię ich, masz moje słowo - obiecałem poważnym tonem, który przepełniony był nienawiścią. Gdybym tylko ich spotkał, nie przeżyli by tego. Postanowiłem postawić cały komisariat na nogach, by ich dorwać. Nie miałem zamiaru pozwolić im, bezkarnie przemieszczać się po ulicach, gdy życie bliskich jest w niebezpieczeństwie. 
- Nie wiem jak zareaguje Angela, ona jeszcze o tym nie wie - wyżaliła się. Była to ich córka, policjantka w moich szeregach, bardzo uzdolniona w tej dziedzinie. Westchnąłem ciężko. Sam nie wiedziałem jak się zachowa, darzyłem ją szacunkiem i wiedziałem, że robi to, co uważa za słuszne. Była twarda i nieugięta, skuteczna. 
- Sądzę, że przyjmie to jak mężczyzna. Weźmie to na klatę, ale prawdopodobnie w środku się załamie - rzuciłem, powoli wypuszczając ją z ramion - da sobie radę, Ty też musisz - posłałem jej smutny uśmiech. Chciałem dodać Alice otuchy, była tak zrujnowana przez życie. I nie tylko ona, ja też. Był w końcu moim przyjacielem, teraz miałem go nigdy nie zobaczyć.
- Mam do Ciebie prośbę, Marcusie - westchnęła, wycierając chusteczką załzawione oczy.
- Co tylko zechcesz.
- Przekażesz to mojej córce? - odwróciłem wzrok. Niepewnie jednak zgodziłem się, nie mogłem jej odmówić. Alice nie ma sił, by o tym mówić. Nawet jeśli chodziło jej córkę, nie dałaby rady. Podszedłem do mojego biurka, by przez mały automacik, wydać polecenie sekretarce.
- Rose, wezwij mi Angele Parter.


~~~~~~~~~~~~~

Tak więc o to jest prolog. Nie przejmujcie się, że nie jest z perspektywy żadnego z chłopaków, ale to tylko takie wprowadzenie. Rozdziały będą prowadzone już jako inna postać. Więc, liczę na wasze komentarze, im więcej ich - tym szybciej pierwszy rozdział. Tak więc, zapraszam was na opowiadanie 'Love Above All ' <3

Wasza, Lux. 

czwartek, 26 września 2013

Bohaterowie


Angela Parter
25 lat, policjantka, widzi w świat w dwóch barwach - białych i czarnych.



Olivia Wince 
27 lat, partnerka i przyjaciółka Angeli, osierocona optymistka



Zayn Malik
26 lat, kryminalista, wiecznie naburmuszony, bez kija lepiej nie tykać.


Marcus Adams
43 lata, szef w policji, samotny i zakochany w matce Angeli



Alice Porter 
43 lata, pani mecenas, wdowa, matka Angeli 



Harry Styles 
25 lat, kryminalista, cholerny babiarz 


Louis Tomilson  
27 lat, kryminalista, wieczny dzieciak, który kocha zabijać.


Niall Horan  
23 lata, kryminalista, głodny, wesoły i nie panujący nad swoimi emocjami 



Liam Payne  
27 lat, kryminalista, najmilszy w gangu 



Simon Parter   
15 lat, brat Angeli,kochany i dojrzały kujonek.




* Pragnę oznajmić, że lata chłopców są inne, niżeli w rzeczywistości na rzecz opowiadania :)